Bez paniki z tą grypą
07-03-2006
Jeśli w Gorzowie stwierdzi się obecność ptasiej grypy połowa miasta znajdzie się w strefie zapowietrzonej, a całe miasto w strefie zagrożenia. Ale nie ma obaw: powiatowy lekarz weterynarii plan działania zna na pamięć.
- To, gdzie pojawiła się w Polsce ptasia grypa to przypadek. Wszystko wskazywało, że wirus pojawi się gdzie indziej: przy ujściu Warty, w rozlewiskach Biebrzy czy Narwi. Zaskoczeniem jest, że właśnie w centrum miasta, przy Bulwarze Filadelfijskim w Toruniu znaleziono martwe łabędzie i akurat u nich a nie u 500 innych ptaków wykryto wirusa - mówił wczoraj w Gorzowie wiceminister rolnictwa Krzysztof Ardanowski.
We wtorek do laboratorium w Puławach trafiło 21 próbek pobranych od martwych, dzikich ptaków znalezionych na terenie woj. Lubuskiego. Wśród nich są te zebrane z terenu Parku Narodowego "Ujście Warty" - jednego z największych skupisk migrujących ptaków w Europie, oraz z pasma przygranicznego naszego województwa. Wyników badań poznamy prawdopodobnie w niedzielę. Powiatowi lekarze weterynarii i współpracujący z nimi inspektorzy odbierają dziennie po kilkanaście telefonów z sygnałami o zabraniu zdechłych ptaków.
- Każdy martwy, dziki ptak ma robioną sekcję, jeśli jego wnętrzności wykazują zmiany chorobowe, próbki trafiają do laboratorium w Puławach. Do tej pory, w żadnej z nich nie znaleziono groźnego wirusa - uspokaja Tadeusz Woźniak, wojewódzki lekarz weterynarii i przestrzega, by w żadnym wypadku nie dotykać nieżywych zwierząt - Jeśli znajdziemy takiego ptaka zadzwońmy na policję lub straż, ta przekaże zgłoszenie współpracującym z nami lekarzom weterynarii. Bezpiecznie zabiorą zwierzę z terenu naszej posesji.
Tadeusz Woźniak uczula także na zachowanie bezpieczeństwa: - Jeśli dokarmiamy ptaki róbmy to w bezpiecznej odległości. Niczego nie możemy wykluczyć, za najbardziej newralgiczny punkt uznaliśmy dorzecze Warty - przyległe do niego trzy powiaty - sulęciński, gorzowski i międzyrzecki, tymczasem wirus ujawnił się w samym centrum Torunia - opowiada Tadeusz Woźniak.
Wbrew pozorom więc to nie w rezerwacie w Słońsku są największe szanse na wykrycie wirusa, choć tam właśnie jest największe skupisko dzikich ptaków. - Tam panuje duża równowaga. Między drapieżnikami a ofiarami. Na chorego ptaka, czyha orzeł, a jak nie orzeł to lisom, aż się oczy świecą na widok osłabionej ofiary, którą węchem wyczuwają na odległość - wyjaśnia Józef Jagódka, powiatowy lekarz weterynarii w Gorzowie. Tak więc nawet odkrycie padłego ptaka jest prawie niemożliwe, bo na miejscu pozostają tylko pióra.
W mieście takiej równowagi nie ma. Może być więc także, że podobnie jak w Toruniu, na nabrzeżu Warty, albo na stawie w parku Wiosny Ludów w końcu zostanie stwierdzony wirus ptasiej grypy. Co wtedy? Bezpośrednie otoczenie takiego miejsca zostanie uznane z ognisko zakażenia. Tam wstęp będą mieli wyłącznie lekarze weterynarii, i to tylko do koniecznych w tym wypadku działań. W przypadku nabrzeża Warty zamknięcie tego terenu nie przysporzy większych problemów, bo i tak jest obecnie trudno dostępne ze względu na budowę bulwaru i remont mostu Staromiejskiego. - Wokół ogniska, które jest ściśle izolowane ustala się w promieniu co najmniej 3 km obszar zapowietrzony. Z tego obszaru nic nie można wywozić, wstrzymany jest obrót drobiem, jajami - tłumaczy dr Jagódka. Następna strefa - to strefa zagrożenia, która może obejmować ok. 10 km wokół ogniska. Tymczasem samo ognisko zakażenia oczyszcza się z padłych i chorych ptaków i następnie włącza do obszaru zapowietrzonego, który od tego momentu będzie ściśle kontrolowany przez 21 dni: tyle bowiem może przetrwać wirus. Następnie jeśli nie pojawią się nowe ogniska Teren zapowietrzony zostaje włączony do obszaru zagrożonego i tam nadzór prowadzony jest przez 30 dni. Gdy odkryto wirusa w Toruniu, po mieście krążyły plotki, że zarządzona zostanie ewakuacja. - To kompletna bzdura. Przecież w przypadku choroby zakaźnej ludzi się nie ewakuuje. Przecież chodzi właśnie o to, aby wirus się nie rozprzestrzeniał - mówi Józef Jagódka. Z pewnością w razie ustanowienia obszarów zapowietrzonych gorzowianie musieliby liczyć się z trudnościami komunikacyjnymi. Na drogach na granicy strefy wyłożone zostałyby maty dezynfekujące. - Ale z tym matami to też jest wiele nieporozumień. Najpierw ustala się, które drogi należy zabezpieczyć, i nie wszędzie będą wykładane maty. Ludzie często się zresztą dziwią, po co maty, skoro to ptaki przenoszą wirusa. Tymczasem przecież na butach możemy przenieść np. zakażony ptasi kał - tłumaczy weterynarz.
Zdecydowanie najgorzej będą mieli ci, którzy znajda się w ognisku ptasiej grypy np. w gospodarstwach, gdzie stwierdzono chorobę. Ptaki czeka śmierć, ludzi prawie areszt domowy. - Wtedy muszą być ograniczenia wolności, praktycznie to jest wtedy internowanie. Nie ma żadnego tłumaczenia. Wirus to tylko białko z kodem genetycznym i wirusa nie obchodzi, że ciocia ma imieniny, że ktoś musi wyjechać. Ciocia musi więc poczekać - mówi Józef Jagódka.
Póki co jednak kilkusetstronicowy plan działania na wypadek zagrożenia Józef Jagódka ma w głowie i odpowiada z niego na wyrywki. Gdy zajdzie konieczność to on będzie najważniejszą osobą, która podejmie pierwsze kroki. - Nawet minister wcale nie musi wiedzieć pierwszy o wykryciu wirusa. To ja wkraczam pierwszy, potem informuję wojewodę i starostę, którzy udostępniają odpowiednie służby - mówi. A służby też są gotowe, np. policjanci zostali zaopatrzeni w specjalne pakiety ochronne z jednorazowymi płaszczami, maskami i rękawicami. - Wożą je ze sobą w radiowozach na wypadek, gdyby musieli zbliżyć się do podejrzanego ptaka i sprawdzić sytuację. Potem policja się wycofuje i wkraczają weterynarze - mówi Sławomir Konieczny, rzecznik gorzowskiej Policji. Prewencyjnie policja wraz z weterynarzami sprawdzała też, czy rolnicy respektują nakaz trzymania drobiu w zamknięciu. - Z tym nie ma problemów. Hodowcy trochę się obawiają wirusa i są zdyscyplinowani - informuje Agata Sałatka, rzeczniczka Komendy Wojewódzkiej Policji.
<<< strona główna
|
|
|