Spokojnie, to tylko ptasia grypa
23-01-2006
Zacznie się w przypadkowym gospodarstwie, pewnie w bagiennej okolicy. Tam wyląduje na odpoczynek kaczka nosicielka.
"Pobrane próbki zostały przebadane i nie stwierdzono w nich obecności wirusa H5N1 - powiedział Thompson.
Ona już jest chora. Kaczka albo gęś. A może on - bocian. Objawy: depresja, silne łzawienie, kichanie, duszność, obrzęk zatok, nastroszenie piór, objawy nerwowe. Jednostka chorobowa: wysoce zjadliwa grypa ptaków. Obecne miejsce przebywania: prawdopodobnie Afryka.
100 milionów Dzikie ptaki, zwłaszcza wodno-błotne, potrafią przechorować ptasią grypę. Potem zdrowieją i zostają nosicielami wirusa. Przyniosą go na skrzydłach w lutym, marcu, może kwietniu.
Ptasia grypa do 2004 roku kotłowała się w Indochinach i ornitolodzy byli pewni, że się stamtąd nie wydostanie, bo Himalaje skutecznie odcinają tamtejszym ptakom drogę na Zachód. Nad siedmiotysięcznymi łańcuchami górskimi potrafią przelecieć tylko gęsi tybetańskie. No właśnie
Od kilku lat choroba kroczy na zachód, latem zeszłego roku dotarła już do Rosji, jesienią do Rumunii, a zimą do Turcji. 28 listopada odnotowano przypadek ptasiej grypy w Zimbabwe, tam, gdzie są teraz nasze bociany
Wystarczy, że bocian nosiciel zakazi przydomowe korytko, z którego piją kury, albo zakazi wodę w stawie, którą pompuje się na fermę. I będziemy mieli ptasią grypę
To nie jest jeszcze groźne dla ludzi. Oznacza "tylko" hekatombę wśród drobiu, akcję sanitarną jak z filmu "Epidemia", bankructwa w przemyśle drobiarskim, wielomilionowe straty w eksporcie. Ale - powtórzmy - ptasia grypa nie zagraża polskim rodzinom, co najwyżej pracownikom ferm
- Najgorsze mogłoby się stać dopiero, gdyby z chorym ptakiem zetknął się człowiek chory na ludzką grypę. Grozi to mutacją, pojawieniem się mieszańca genetycznego wirusa i ogólnoświatową pandemią grypy - mówi prof. Lidia Brydak, kierownik Krajowego Ośrodka ds. Grypy. Ostatnio Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) obniżyła szacunki dotyczące skutków pandemii: początkowo przewidywano, że umrze 100 mln ludzi, obecnie mówi się o 7 mln
SMS Był piątek, 7 października. Zastępca głównego lekarza weterynarii dr Janusz Związek dojechał wieczorem do domu rodzinnego w Częstochowie. Zjadł kolację, już miał się kłaść spać, kiedy dostał SMS-a od Bernarda van Goethema, szefa jednostki organizacyjnej Komisji Europejskiej ds. zdrowia zwierząt: ptasia grypa w Rumunii. W sobotę o dziewiątej rano wszyscy byli w pracy. Trzeba było zaostrzyć przepisy - żeby kury nie mogły wychodzić na dwór, a drobiu nie można było sprzedawać na targowiskach.
Kiedy pojawi się poważny sygnał, że ptasia grypa dotarła do nas, główny lekarz weterynarii zawiadomi Van Goethema, a ten roześle SMS-y do krajowych weterynarzy w całej Unii. Choćby był środek nocy.
Niepoważnych sygnałów jest w każdym powiecie kilka tygodniowo. Do Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach - to jedyna placówka w Polsce, która może potwierdzić lub wykluczyć ptasią grypę - codziennie przyjeżdżają średnio trzy próbki.
Szał zaczął się na jesieni. Dr Marek Radzikowski, powiatowy lekarz weterynarii w Żyrardowie (woj. mazowieckie), codziennie ma kilka telefonów, bo ktoś zobaczył martwego wróbla albo gołębia. Raz zadzwonił nawet emeryt, że znalazł na balkonie ptasie odchody, a słyszał w telewizji, że mogą być zakażone.
Strychy w żyrardowskich fabryczniakach nie mają okien, tylko duże otwory. Jeszcze w listopadzie inspektorat dostał zgłoszenie o masowym padnięciu gołębi.
- Pojechałem z policją, na miejscu były już lokalne media - opowiada dr Radzikowski. - Widać było, że to stare, zmumifikowane zwłoki, mięśnie wyjedzone przez koty, pewnie zostały upolowane. Ale ponieważ to był taki pierwszy przypadek, posłałem wymazy do Puław, w termotorbie, prywatnym samochodem. Gdybym miał poważne podejrzenia, procedura byłaby inna.
Kosmita Zacznie się w przypadkowym gospodarstwie, pewnie w bagiennej okolicy, blisko rzecznego rozlewiska. Tam będzie gniazdować albo wyląduje na odpoczynek kaczka nosicielka.
Pod Żyrardowem na fermie kury siedzą w klatkach poustawianych jak półki w supermarkecie.
Dziesięć 150-metrowych korytarzy, cztery piętra klatek, 450 cm kwadratowych na kurę, w hali 18 tys. sztuk.
Przy wejściu wyciera się buty w matę dezynfekcyjną nasączoną żółtą mazią - wodorotlenkiem sodu. Cały kurnik gdacze, jest środek dnia. Komputer włącza światło o trzeciej w nocy, kury niosą jajka do dziewiątej rano. Jaja zsuwają się po kratownicy na taśmociąg. Karma przesuwa się w rynnie, w rurze poprowadzonej wzdłuż klatek płynie woda. Pełna automatyka. Pracownik ubrany jak kosmita: biały kombinezon, rękawice, maska na twarzy.
- To budzi zaufanie - chwalę właściciela.
- Zaufanie? - dziwi się. - To raczej wygląda, jakbym hodował zarazki i chciał je wcisnąć ludziom w sklepie
Ta automatyka i sterylność jest konieczna, żeby kury nie złapały żadnej choroby. Ale tak jak w filmie gangsterskim każdy sejf ma słaby punkt, tak i tutaj bezpieczeństwo nie jest stuprocentowe. Bo skąd się bierze woda do picia dla kur? Przecież nie z supermarketu, tylko z pobliskiej rzeczki, stawu. Jeśli zakazi ją odchodami zagrypiona kaczka czy gęś - to koniec.
Codziennie wieczorem pracownik robi przegląd klatek, żeby wyciągnąć martwe kury. Norma mówi, że naturalne są upadki (tak fachowo określa się zgony kur) do 0,1 proc. Czyli na 18-tysięcznej fermie może codziennie paść 18 ptaków. Na naszej fermie pada jeden co drugi dzień.
Ale kiedy pracownik fermy znajdzie kilkadziesiąt martwych ptaków, to nie będzie wyjścia. Właściciel zgodnie z ustawą musi nie-zwłocznie (w praktyce - w ciągu 24 godzin) zawiadomić powiatowego lekarza weterynarii o podejrzeniu ptasiej grypy.
Gdyby tego nie zrobił, nie należałoby mu się ustawowe odszkodowanie za wybity drób. Bo całą fermę trzeba będzie wybić.
Strefa Weterynarz obejrzy padłe ptaki. Jeśli uzna, że to może być ptasia grypa, pobierze wymaz albo całego kurczaka wsadzi w stalowy pojemnik i samochodem-chłodnią wyśle do badania w Państwowym Instytucie Weterynarii w Puławach, który potwierdzi lub wykluczy ptasią grypę. I zajmie się "zabezpieczeniem ogniska".
Dr Marek Radzikowski, powiatowy lekarz weterynarii w Żyrardowie, już w listopadzie kupił 300 metrów taśmy biało-czerwonej. I 100 kompletów ubrań ochronnych - kombinezon, buty jednorazowe, maski, rękawice. Pracownicy inspekcji oraz policjanci zostali zaszczepieni na zwykłą grypę.
Potem wezwie policję. Ogrodzą feralną fermę taśmą i wykopią w ziemi śluzę dezynfekcyjną - rów, który wypełnia się wodą z chemikaliami. Wejść lub wjechać będzie można tylko przez śluzę dekontaminacyjną - bramkę z natryskami dookoła.
Przy pomocy policji przeprowadzi też dochodzenie, co się działo z kurami przez ostatnie 21 dni (to maksymalny czas rozwinięcia się choroby). Czy rolnik ich przez ten czas nie kupował, nie sprzedawał, nie przewoził. Jeśli tak, weterynarze obejrzą inne możliwe ogniska choroby.
Już na jesieni inspektoraty weterynarii podpisały umowy o gotowości z weterynarzami ze swojego terenu. W razie czego mają obowiązek stawić się do pracy, za każdą godzinę dostaną 40 złotych.
W promieniu 3 km od gospodarstwa zostanie utworzona strefa zapowietrzona. Tu zostaną wybite wszystkie kurze stada. Fermiarze usiłują skupować małe stada kurek w okolicy swoich ferm - żeby nie musieli wybijać swojego stada, gdyby w pobliskim gospodarstwie stwierdzono ptasią grypę.
W promieniu 10 km powstanie strefa zagrożona. Weterynarze będą badać ptaki w gospodarstwach.
A w promieniu 20 km policja będzie kontrolować drogi. Żeby nie uciekały samochody z drobiem.
Policjanci obstawiający strefy muszą się widzieć przynajmniej przez lornetki. Ilu ludzi będzie potrzeba?
- Nie wiem - odpowiada dr Janusz Związek. - Ale kiedy na Śląsku robiliśmy ćwiczenia ze zwalczaniem trzech ognisk pryszczycy, to zabrakło policjantów w całym garnizonie śląskim.
W gospodarstwie pozostanie weterynarz, pomocnik i właściciel. Będą czekać kilkanaście godzin na informacje z Puław. Jeśli instytut potwierdzi ptasią grypę - zacznie się rzeź.
Gdyby chodziło o małe stado, 20-30 sztuk, wystarczą zastrzyki z morbitalu. Jeśli trzeba będzie wybić kilkunastotysięczną fermę, trzeba będzie wezwać specjalistyczną firmę, która zagazuje ptaki dwutlenkiem węgla.
Likwidacja ogniska potrwa od trzech do pięciu dni. Martwe ptaki trzeba będzie wysłać do zakładu utylizacyjnego i spalić, a kurnik wysprzątać, żeby był "czyściutki jak łazienka w apartamentowcu", jak mówi dr Związek. Będzie to kosztować kilka milionów złotych.
A czarny scenariusz?
W Głównym Inspektoracie Weterynarii robili takie symulacje: jeśli przez trzy doby ognisko nie zostałoby wygaszone (bo np. rolnik nie zgłosiłby choroby natychmiast), to dojdzie do kilkudziesięciu kontaktów chorych ptaków ze zdrowymi. Efekt: po dwóch tygodniach może być nawet 200 ognisk w kilku powiatach albo nawet województwach.
- Co by pan wtedy zrobił?
- Poprosiłbym Europę i Stany Zjednoczone o pomoc - odpowiada dr Związek.
H5N1 Konwój z podejrzaną próbką będzie jechał do Puław szybko. Nawet gdyby doszło do wypadku, to materiał jest umieszczony w nie-zniszczalnym pojemniku z blachy nierdzewnej. Kiedy próbka dojedzie już do Państwowego Instytutu Weterynarii, laboranci od razu zaczną szukać wirusa. Konieczne są do tego najbardziej wypieszczone jajka na świecie - SPF, czyli Specific Patogen Free. Znoszą je sterylnie hodowane kury w niemieckim Kuxaven. Jedno jajko kosztuje 4 euro. Co dwa tygodnie do instytutu przylatuje 600 takich jajek.
Na tych jajkach namnaża się wirusa. A potem płyn zarodkowy poddaje testom: czy pozlepia krwinki kur wyklutych z jajek SPF, czy w widmie będą prążki specyficzne dla genów wirusa, czy układ aminokwasów w hemaglutyninie pasuje do tzw. matrycy wirusa (zwanej przez naukowców matriksem). To praca w świecie wirtualnym. Wirus H5N1 ma około 100 nanometrów długości. Gdyby powiększyć go 10 tysięcy razy, byłby wielkości łebka od szpilki - miałby 1 mm. Człowiek w tej skali miałby około 17 kilometrów wzrostu, dwa razy więcej niż Himalaje!
Każdy zna już skrót wirusa - H5N1. Ale co on właściwie oznacza?
H to hemaglutynina, białko, dzięki któremu wirus przyczepia się do komórki (kury, gęsi, człowieka). Istnieje 16 typów hemaglutyniny, ale ludzi atakują tylko trzy typy wirusa - H1, H2 i H3. I tylko na to mamy przeciwciała. Dlatego nasze organizmy tak kiepsko radzą sobie z wirusem ptasiej grypy H5N1. Połowa z blisko 200 zarażonych osób umarła (czyli śmiertelność 50 proc.).
Kiedy wirus zaatakuje komórkę, zmusza ją, by tworzyła jego kopie. Te nowe wirusy uwalniają się z komórki dzięki drugiemu białku - neuraminidazie (to właśnie słynne N). W zaatakowanym przez jeden wirus organizmie po godzinie jest już kilka tysięcy cząstek wirusa.
Od wykrycia prawdopodobnego ogniska do ostatecznego potwierdzenia lub wykluczenia zjadliwego wirusa H5N1 miną dwa tygodnie. Przez ten czas w całej Polsce zacznie się już panika na stoiskach z drobiem.
Wirusa zabija wysoka temperatura, w 70 stopniach (chodzi o temperaturę w środku gotowanego czy pieczonego mięsa) może on przeżyć tylko jedną sekundę. Dlatego nie grożą nam tak częste przypadki zachorowań ludzi jak w Azji, gdzie surowe mięso drobiowe, jeszcze ciepła kurza wątróbka albo polewka z gęsiej krwi bywa przysmakiem.
Wydział zabójstw Kiedy w Polsce pojawi się ptasia grypa, ludzie będą masowo zmieniać menu. A przemysł drobiarski pozatyka magazyny.
- Po jesiennym zamieszaniu rynek hurtowy wymusił na nas obniżenie ceny drobiu o 20-25 proc. W supermarketach sprzedaż spadła o 10-20 proc. - podaje dyr. Leszek Lemke z Zakładów Drobiarskich w Siedlcach.
A machiny zatrzymać nie można. Kurczaki od wyklucia dorastają przez sześć tygodni, zakład ma umowy z producentami. Rano podjeżdża ciężarówka i kurczaki w klatkach wjeżdżają na kompletnie ciemną salę. Tak naprawdę jest ona oświetlona mocnym niebieskim światłem, ale kurczaki nie widzą niebieskiego, jadą w ciemności. Chodzi o to, żeby się nie stresowały - tego wymagają przepisy i mięso jest wtedy lepsze.
Przy taśmie stoi technik weterynarii, wyciąga chore ptaki. Kilka w ciągu doby. Klatki dojeżdżają do kąpieli wodnej, gdzie ptaki oszałamiane są prądem. Dalej pracownicy wieszają je na kolejce (jak wieszaki podwieszone na szynie), podcinają nożem gardła. W żargonie to miejsce nazywa się wydziałem zabójstw. Przejeżdża tędy 7 tys. ptaków na godzinę. Dzienna produkcja to 80 ton.
Jeżeli ludzie przestaną kupować kurczaki, zakłady zapełnią swoje magazyny w dwa dni. 100 km od Siedlec, na obrzeżach Warszawy, są duże magazyny na 2 tys. ton. Tylko tam zwalą się firmy drobiarskie z całego Mazowsza.
Dyr. Lemie uspokaja: - Grupa Drosed w swoich czterech zakładach oraz magazynach zewnętrznych zgromadzi powstałą wtedy nadwyżkę mięsa. Zostanie ona sprzedana później bądź przerobiona na przetwory.
Ale nieoficjalnie w zakładzie trochę się niepokoją: - Tygodniową produkcję zamrozimy. I będziemy tłuc konserwy do oporu, to bezpieczne, bo mięso przez pół godziny jest w 121 stopniach. A kiedy się skończą możliwości, można ptaki zagazować i też w wysokiej temperaturze przerobić na paszę.
Dyr. Lemie: - Państwo przewidziało odszkodowania tylko za wybite kurczaki, a co z całym przemysłem drobiarskim?
- Nie potrafię oszacować strat, ale jeśli ptasia grypa się u nas pojawi, będą ogromne - przewiduje Janusz Związek z GIW. - Unia Europejska na rok zablokuje import drobiu z Polski. Jeśli pokażemy, że zwalczamy zagrożenie, to roczny zakaz i tak obejmie przynajmniej kilka powiatów. A fobie? A turystyka?
Argument Nie ma co płakać nad rozbitym jajkiem - tak po prostu będzie. Ptaki wodno-błotne gniazdujące u nas albo przelatujące przez Polskę przywloką ptasią grypę, służby weterynaryjne przeżyją alarm, a przemysł drobiowy wstrząs. Ale całe to zamieszanie nie grozi ludziom
Skoro wirus ginie w 70 stopniach, można więc bez obawy jeść gotowane, smażone jajka czy kurczaki. Może tylko zrezygnować z kogla-mogla. A ręce przy obrabianiu drobiu trzeba myć wodą z mydłem. (Użycie detergentów unieszkodliwia wirusa ptasiej grypy, bo jest otoczony otoczką lipidową. Detergenty ją zmywają i wirus się rozpada). Przede wszystkim w obawie przed salmonellą.
Powtórzmy: ptasia grypa jest groźna dla drobiu i przemysłu spożywczego. Dla ludzi w zasadzie nie.
Ale w Azji na ptasią grypę zachorowało już 137 osób, a 70 umarło. Do tego trzeba doliczyć cztery tegoroczne ofiary z Turcji.
- Nie porównujmy standardów azjatyckich z europejskimi. W Rosji, w Rumunii, na Ukrainie, gdzie w zeszłym roku pojawiła się ptasia grypa, nikt nie umarł - zauważa główny inspektor sanitarny Andrzej Trybusz.
- W Indochinach zdarza się, że ludzie mieszkają w jednym pomieszczeniu z kurami. Pasjonują się tam też walkami kogutów. Kiedy kogut jest ranny, właściciel odsysa mu krew - dodaje Janusz Związek z GIW.
Poza tym kilkadziesiąt ofiar ptasiej grypy przez kilka lat to statystycznie kropla w oceanie. Co roku tysiące osób umierają na zwykłą grypę.
Wreszcie koronny argument: wirus H5N1 nie przenosi się z człowieka na człowieka. Ktoś może zarazić się od ptaka, ale nie rozniesie choroby. Epidemia więc nam nie grozi.
Jedyny problem w tym, że ten koronny argument wcale nie jest taki pewny.
Rodzina Profesor Elżbieta Salamonowicz z instytutu w Puławach ma w komputerze plik z opisem wszystkich przypadków ptasiej grypy.
Pierwsza ofiara wirusa H5N1 to trzyletni syn farmera z Hongkongu. Zmarł siedem lat temu w szpitalu z ostrymi objawami ze strony układu oddechowego. Kiedy lekarze stwierdzili, że zabił go wirus H5N1, nie mogli uwierzyć. Materiałem pobranym z płuc zmarłego chłopca zakazili dwa stadka kur. A kiedy wszystkie kury padły, struchleli: zaczyna się pandemia.
Przebadano 400 osób, które przebywały wtedy w szpitalu. Nikt się nie zakaził, a tylko kilka wytworzyło przeciwciała.
To była dobra wiadomość, potwierdzająca, że wirus H5N1 nie rozniesie się między ludźmi.
Ale zeszłej zimy w Tajlandii zachorowała dziewczynka, która była u ciotki na wsi. Przyjechała matka, żeby się nią opiekować. Obie zmarły.
To zła wiadomość. Czyżby wirus przeniósł się z córki na matkę?
Dalej: wygląda na to, że podatność na zakażenie H5N1 zależy od genów. Bo wirusowi chyba zdarza się przenieść z człowieka na człowieka, ale tylko między członkami rodziny. Tak jak w tej historii z Tajlandii i następnej, też zeszłorocznej, z Wietnamu.
Młody Wietnamczyk żenił się. Na wesele kupił na targu żywe kurczaki. W domu je zarżnął, oskubał, a następnie upiekł. Pomagała mu siostra. W uroczystościach weselnych uczestniczyło wiele osób. Kilka dni później na ptasią grypę zmarli: on, jego siostra i druga siostra, nieuczestnicząca w przygotowaniach do wesela. Pozostali goście i panna młoda nie chorowali.
Wnioski są dwa. Dobry: obróbka cieplna rzeczywiście zabija wirusa, bo nikt z gości nie zakaził się po spożyciu pieczonego mięsa, ponadto nikt nie zakaził się od rodzeństwa.
Zły: druga siostra pana młodego zakaziła się od niego lub swojej starszej siostry. Czyli chyba wirus przeniósł się z człowieka na człowieka, ale znowu w obrębie jednej rodziny, prawdopodobnie bardziej od innych podatnej na takie zakażenie.
Hiszpanka Profesor Lidia Brydak, kierownik Krajowego Ośrodka ds. Grypy, jest wirusem grypy zafascynowana.
- Lubi go pani?
- Ja go kocham! Za jego niepowtarzalność. Wystarczy jedna zmiana receptora w hemaglutyninie, aby wirus ulegał transmisji z człowieka na człowieka.
Światowa Organizacja Zdrowia jest pewna, że do pandemii dojdzie, i to w najbliższym czasie. Bo takie pandemie zdarzają się co kilkadziesiąt lat - wirus podlega mutacji, a na mutanta populacja nie jest odporna, nie posiada przeciwciał. Ponieważ H5N1 jest bardzo zjadliwy, epidemiolodzy obawiają się powtórki z hiszpanki, pandemii z 1918 roku, która pochłonęła - według różnych szacunków - od 25 do 50 mln ofiar.
- Dziś wiele się w medycynie zmieniło. Są inne leki, inna gotowość służby zdrowia. W cztery-pięć miesięcy możemy uzyskać szczepionkę pandemiczną, mamy podpisane listy intencyjne z producentami - zapewnia główny inspektor sanitarny Andrzej Trybusz. "Krajowy plan działania na wypadek wystąpienia pandemii grypy" przewiduje, że blisko 2 mln osób dotkną powikłania pogrypowe. A do szpitali trafi 35 tys.
Profesor Brydak jest jednak przekonana, że z wirusem pandemicznym nie będzie lekko: - W 1971 roku, w czasie epidemii grypy Hongkong, zabrakło w Polsce trumien. W krótkim czasie zmarło 5940 osób.
Szczepionka Nie ma szczepionki przeciw wirusowi pandemicznemu. Tak samo jak nikt nie sprzedaje biletów na loty na Marsa. Dopiero kiedy wirus pandemiczny się pojawi, firmy farmaceutyczne wezmą się za szczepionkę. Na jej wyprodukowanie trzeba od trzech do sześciu miesięcy.
Najpierw eksperci WHO gromadzą tzw. szczep początkowy - mutację wirusa, która będzie wywoływać grypę w kolejnym sezonie. Robią to w południowo-zachodniej Azji, bo stamtąd rozprzestrzenia się na cały świat coroczna grypa. Wirusa pandemicznego wy-chwycą, gdy tylko się pojawi. W połowie stycznia podejrzewano, że wirus turecki, który zaraził 18 osób, a trzy zabił, może być mutantem, który uzyskał możliwość przenoszenia się z człowieka na człowieka.
Potem WHO przekazuje próbki firmom farmaceutycznym.
Po trzech miesiącach szczepionka jest gotowa i trafia do tzw. badań klinicznych. Trzeba zaszczepić nią trzy serie po 50 ochotników i sprawdzić, czy wytworzą przeciwciała. To trwa kolejny miesiąc.
Jednocześnie przeprowadza się badania na myszach, żeby sprawdzić, czy szczepionka nie ma skutków ubocznych. Potem zatwierdza ją Urząd Rejestracji Leków. Pełna procedura to pół roku, w przypadku pandemii można by ją pewnie trochę skrócić.
- Przygotowujemy się na pandemię - mówi Aldona Zygmunt z GlaxoSmithKline. - W zeszłym roku rozbudowaliśmy dwukrotnie naszą fabrykę w Dreźnie oraz zakupiliśmy fabrykę w Kanadzie. Podpisaliśmy umowy licencyjne z innymi firmami. Na zwykłą grypę szykujemy kilkanaście milionów szczepionek. Na pandemiczną trzeba będzie kilkaset milionów.
Na jesieni polski rząd wprowadził do tegorocznego budżetu rezerwę 20 mln złotych na zakup szczepionki pandemicznej dla 900 tys. osób. Mają ją dostać przede wszystkim ci, którzy będą narażeni na kontakt z grypą pandemiczną. Kto? Rząd jeszcze nie sprecyzował.
Lek Jedyny lek na grypę to tamiflu. Ale nie zabija on wirusa, tylko spowalnia rozwój grypy (działa na neuraminidazę, przez co blokuje uwalnianie się z komórek kopii wirusa).
- Przekazaliśmy WHO 3 miliony dawek. Od 2003 roku podwajamy roczną produkcję. W tym roku zwiększymy ją 8-10-krotnie - zapewnia Anna Żur z Roche.
Jednorazowa kuracja kosztuje 140 złotych.
Marek Radzikowski, weterynarz z Żyrardowa, uważa, że wmawianie ludziom masowego zagrożenia ptasią grypą to szwindel: - W Afryce co roku kilka tysięcy ludzi umiera na wściekliznę. Ale nikt o tym nie mówi, bo to nie biznes. Nie można liczyć na rynek zbytu lekarstw, szczepionek.
Ale profesor Lidia Brydak, szefowa Krajowego Ośrodka ds. Grypy, tylko się uśmiecha: - Pisarze mówią, że wszystkie piękne kobiety są bardzo niebezpieczne, groźne i nieobliczalne. Wirusa grypy również to dotyczy.
Bociany Wśród specjalistów zajmujących się ptasią grypą krąży internetowy żart. Przeróbkę obrazu Józefa Chełmońskiego "Bociany" widziałem i w Głównym Inspektoracie Weterynarii, i w Państwowym Instytucie Weterynarii w Puławach.
Na niebie sznur ptaków, z ziemi przypatruje się im dwójka chłopów. Tyle że obaj mają na twarzach dorysowane chirurgiczne maseczki.
<<< strona główna
|